Wczoraj (22.03) obchodziliśmy Światowy Dzień Wody. To właśnie dlatego warto napisać, że kto marzy o wypoczynku na naszych nadmorskich plażach, powinien to zrobić jak najszybciej. Nie wiadomo bowiem, jak długo jeszcze kąpiel w Bałtyku będzie bezpieczna, a smakowanie świeżo złowionej ryby w jego wodach wyjdzie nam na zdrowie. Eksperci są zgodni – Bałtyk to bomba z opóźnionym zapłonem.

W 1946 roku, zaraz po zakończeniu II wojny światowej, na podstawie porozumień poczdamskich, zostało zatopione w Morzu Bałtyckim ponad 320 tysięcy ton amunicji, ok. 50 tys. ton broni chemicznej, z czego 15 tys. ton stanowią chemiczne środki bojowe, czyli najniebezpieczniejsze substancje, zwłaszcza gaz musztardowy. Rosjanie i Amerykanie czyszczący poniemieckie magazyny broni chemicznej początkowo mieli zatopić tę broń w głębi atlantyckiej na głębokości nie mniejszej niż 1000 metrów, a także częściowo dokonać jej utylizacji na lądzie, ale niestety z powodu kłopotów logistycznych i ogromnych kosztów wybrali tańsze rozwiązanie i broń, w tym broń chemiczną, zatopili w Bałtyku.

Podkreśla, że po ponad 70 latach część z pojemników zaczyna się rozszczelniać. Największe skupiska zatopionej broni znajdują się po wschodniej stronie Bornholmu oraz w połowie drogi między Kaliningradem a Gotlandią. Niestety, część broni została także zatopiona na wysokości Kołobrzegu, Dziwnowa, Darłowa i Helu. Jeżeli dojdzie do rozszczelnienia, to możemy być świadkami katastrofy ekologicznej na dużą skalę.

O tym, że nie są to przysłowiowe „strachy na lachy”, świadczyła budowa Gazoportu w Świnoujściu, którą prowadziło polskie LNG. Podczas niej, przy oczyszczeniu dna morskiego na odcinku tzw. podejścia do portu, wydobyto z dna morza 1810 pocisków, min lotniczych, bomb głębinowych, torped oraz amunicji różnego typu, w tym broń chemiczną.

Wprawdzie Jan Marcin Węsławski z Instytutu Oceanologii PAN w Sopocie uspokajał, przekonując, że część tych pojemników już dawno skorodowała, ale zawarte w nich substancje o konsystencji mydła lub plasteliny są słabo rozpuszczalne w wodzie i jeżeli ktoś ich fizycznie nie wygrzebie z dna, same nie wypłyną ani się nie rozpuszczą. Praktyka świadczy jednak, że może też być inaczej. Co znamy już z ub. wieku. Beczki z iperytem znaleziono na plaży w Jastarni, a także w Dziwnowie i Kołobrzegu.

Do największej tragedii doszło w 1955 roku w Darłówku, kiedy iperytem poparzonych zostało 102 dzieci, a czworo straciło wzrok. W 1990 roku do takich poparzeń doszło w okolicach Królewca. Szukający bursztynu wzięli za niego bryłki iperytu. Kilka lat temu załoga kutra rybackiego z Władysławowa wyłowiła brunatną bryłę, przypominającą glinę. Był to iperyt siarkowy, do złudzenia przypominający denny szlam, który wydziela gaz musztardowy, powodujący rozległe oparzenia.

Nieświadomi zagrożenia rybacy doznali ciężkich oparzeń. W przypadku iperytu objawy zatrucia i uszkodzenia skóry pojawiają się często po wielu godzinach. W efekcie poparzeniu może ulec wiele osób, zanim ktokolwiek zorientuje się, z jak groźną substancją ma do czynienia. Poparzeniom często ulegają również plażowicze. Przykładowo grudka białego fosforu to taki ładny biały kamyczek, po przełamaniu w środku przypomina bursztyn w kolorze pomarańczowo-miodowym. To potencjalnie ładna, fajna pamiątka, którą warto zabrać do domu. Nie wiedząc, że to śmiertelnie niebezpieczna trucizna, ryzykujemy poważne poparzenie.

Im więcej beczek będzie się stopniowo rozszczelniać, tym więcej będzie takich znalezisk na polskich plażach. – W Darłowie, Kołobrzegu czy Dziwnowie na głębokości odpowiednio 90, 65 i zaledwie 10-12 m, czyli bardzo płytko, mogą zalegać beczki z bronią chemiczną. Sugerowałbym dokładną analizę dna morskiego wzdłuż plaż o największym natężeniu ruchu turystycznego. Te miejscowości są najbardziej narażone na to, że substancje dostaną się w ręce nieświadomych zagrożenia plażowiczów – podkreśla w rozmowie z portalem samorządowym Kamil Wyszkowski, dyrektor generalny Global Compact Network Poland.

źródło:
Portal Samorządowy